Rzeka to nie kanał spustowy
- Utworzono: poniedziałek, 30, styczeń 2012 18:20
- Odsłony: 3609
Z Arturem Furdyną, prezesem Towarzystwa Przyjaciół Rzek Iny i Gowienicy rozmawiamy o tym, w jaki sposób Ina zapracowała sobie na opinię najlepszej rzeki łososiowej w Polsce.
Gazeta Goleniowska: Ludzie z Warszawy mówią, że Ina jest obecnie najlepszą rzeką łososiową w Polsce...
Artur Furdyna: Efekty kilku lat wytężonej pracy rzeczywiście są takie, że chyba możemy tę opinię uznać za fakt. Z przeczytanych przeze mnie relacji w „Wiadomościach Wędkarskich” wynika, że w pierwszych dniach tegorocznego sezonu łososiowo – trociowego złowiono na Inie trzykrotnie więcej ryb niż na dotychczas królujących rzekach.
Ale jeszcze kilka lat temu szlachetnych ryb w Inie nie było wiele?
- Szczątkowe stado troci w Inie istniało cały czas, mimo bardzo złego stanu ekologicznego rzeki. Dopiero, gdy ruszyły oczyszczalnie ścieków w Stargardzie i Goleniowie, woda oczyściła się na tyle, że powstały warunki do tego, by żyły w rzece wędrowne łososiowate, jak również inne szlachetne ryby, potrzebujące czystej wody.
Ale to, że woda się oczyściła nie oznacza, że ryby od razu się w Inie pojawiły?
- Nie. Trzeba tu oddać, że dużo pracy włożył w to okręgowy zarząd Polskiego Związku Wędkarskiego w Szczecinie, który sukcesywnie, od kilku ładnych lat, zarybia tę rzekę. Oprócz tego wraz z Federacją Zielonych „Gaja” prowadzone były badania i zarybienia łososiem. Troć jest w rzece od dawna, w tym sezonie jednak, co bardzo nas cieszy, złowione zostały właśnie dwa łososie. To efekt mądrej polityki zarybieniowej. Do wody wpuszczany jest narybek, a nie jak w wielu innych przypadkach tak zwane smolty, czyli ryby dwuletnie. Dzięki temu ryby znają te wody od zawsze, co ma kapitalne znaczenie przy późniejszych powrotach na tarło.
Jaki w tym wszystkim udział ma Towarzystwo Przyjaciół Rzek Iny i Gowienicy?
- Niech to ocenią ludzie z zewnątrz. My się pojawiliśmy z potrzeby chwili, gdy ogłoszone zostały plany dość istotnej ingerencji w zdziczałą po latach niemieckiej regulacji rzekę. Skrzyknęliśmy się, bo mając pewną wiedzę na temat dzisiejszej polityki gospodarowania wodami powierzchniowymi w innych krajach, nie chcieliśmy dopuścić do zamienienia rzeki w martwy kanał, którym tylko będzie spływać woda i w którym większość prawowitych mieszkańców nie będzie miała warunków do życia. Do roku 2004 to były luźne spotkania, później zaczęliśmy się organizować, a w 2008 roku wreszcie towarzystwo zarejestrowaliśmy.
Czym, w największym skrócie, towarzystwo się zajmuje?
- Głównym naszym celem jest zachowanie naturalnego charakteru Iny, Gowienicy, a teraz również Wołczenicy. W Polsce niestety na rzeki patrzy się głównie jak na kanały spustowe, które zabezpieczyć trzeba przed wylaniem. Tymczasem choćby w Niemczech od dobrych 20 lat realizowane są ogromne programy renaturyzacyjne, ponieważ czysta analiza ekonomiczna wykazała, że najtaniej jest utrzymywać dziką rzekę. Wystarczy uszanować prawa, które nią rządzą, wytyczyć obszary, gdzie ryzyko powodzi jest duże i nie wprowadzać tam zabudowy, trzeba tej rzece pozwolić się rozlać poza terenami zurbanizowanymi – i wówczas nie ma większego zagrożenia przeciwpowodziowego. Z raportu sporządzonego po renaturyzacyji Łaby wynika, że po zainwestowaniu 700 mln euro straty wynikające ze szkód wyrządzanych przez powodzie na przestrzeni 10 lat zmalały o 2 mld euro. To samo się robi w Wielkiej Brytanii czy Francji.
To jest główny cel. Ale przecież nie tylko obroną rzeki przed zakusami meliorantów się zajmujecie?
- Zgadza się. Staramy się również dbać o mieszkańców Iny. Uczestniczymy, w miarę dostępnych nam środków, w zarybianiu rzeki. Obecnie stawiamy na lipienia, który praktycznie zniknął z naszych rzek. Jeszcze innym kierunkiem działania jest ochrona naturalnego rozrodu. Raz, że tarło to jest piękny spektakl, który w ubiegłym roku zobaczyło na własne oczy pięciuset uczniów goleniowskich szkół, a dwa, że jest dużą pokusą dla kłusowników. Dlatego w miarę możliwości staramy się, także z pomocą kolegów ze Stargardu, patrolować brzegi naszych rzek. Mamy w tym wielkie wsparcie wszystkich służb mundurowych. I efekty widać. Także, myślę, z punktu widzenia goleniowskich hotelarzy czy restauratorów.
No właśnie – czy Ina jest produktem turystycznym, który można „sprzedać” ludziom spoza Goleniowa i najbliższych okolic?
- Powiem tak: do którego hotelu by się nie zadzwoniło przed zawodami „Troć Iny 2012”, wszędzie był komplet bądź prawie komplet zarezerwowanych, i to z dużym wyprzedzeniem, miejsc. Myślę, że przez pierwsze trzy dni stycznia przewinęło się nad Iną około tysiąca wędkarzy. Myślę, że przynajmniej połowa z nich, o ile nie więcej, to ludzie, którzy przyjechali spoza naszego powiatu czy województwa. I chyba sobie chwalą ten wybór, bo z wielu relacji wiemy, że na pewnych odcinkach praktycznie nikt nie kończył dnia bez kontaktu z rybą bądź złowionej sztuki. Czegoś takiego nie było na polskich rzekach od kilkunastu lat. A kontakt z rybą jest przecież esencją tego hobby, więc jeśli człowiek ma brać tydzień urlopu i jechać kilkaset kilometrów to musi mieć pewność, że do niego dojdzie. Co prawda niektórzy członkowie towarzystwa utyskują już, że przyjezdnych jest zbyt wielu, ale z drugiej strony wychodzimy z założenia, że efekty naszej działalności muszą być widoczne dla lokalnej społeczności. Liczymy między innymi na to, że dzięki temu mniej przychylnym okiem będzie ona patrzeć na kłusowników, oferujących troć za grosze. To prawdziwa plaga wszystkich polskich rzek.
Na wszystkie podejmowane działania towarzystwo musi mieć pieniądze, najpewniej z różnych publicznych instytucji. Jak to wygląda w praktyce?
- Jeżeli chodzi o gminę i powiat Goleniów, współpraca układa się doskonale i myślę, że inne regiony powinny brać z niej przykład, bo po prostu widać efekty. Dobrze to również wygląda w przypadku wojewódzkiego zarządu melioracji. W całym kraju wędkarze pomstują na meliorantów, ale w Zachodniopomorskiem wszelkie działania są konsultowane z takimi towarzystwami jak nasze. Widać to zwłaszcza na dolnym odcinku Iny, gdzie prace melioracyjne prowadzone są w ten sposób, by zminimalizować szkody przyrodnicze. Usunięto na przykład krzaki i drzewa blokujące przepływ wody, ale w zamian w pewnej odległości od rzeki posadzono szpaler drzew, który będzie ją zacieniał. To korzystne dla biologicznej różnorodności rzeki, ale też zmniejsza zagrożenie powodziowe. Zacieniona rzeka po prostu nie zarasta znacznie roślinami, które tamują przepływ wody.
Dzięki wsparciu gminy stworzymy natomiast obok starego basenu przy ul. Spacerowej centrum edukacji ekologii wodnej oraz siedzibę towarzystwa. Mam nadzieję, że budowa ruszy w kwietniu.
Ilu członków liczy obecnie towarzystwo?
- Około 130. Wszyscy swoje zadania wykonują społecznie, jedynie członkowie społecznej straży rybackiej otrzymują zwrot kosztów za zakupione paliwo z Polskiego Związku Wędkarskiego. A trzeba wiedzieć, że społeczni strażnicy przejechali w ubiegłym roku około 10 tysięcy kilometrów. Natomiast w czasie tarła, które trwało w ubiegłym roku tylko dwa tygodnie, niektórzy spędzili nad rzeką 80 godzin. Za to nie dostali ani złotówki.
Na takie inicjatywy, jak uzupełnianie żwirem tarlisk, najczęściej sami szukamy źródeł finansowania w różnych fundacjach bądź u prywatnych sponsorów. Udaje się.
Paweł Palica 27.01.2012 r.
Tygodnik Powiatowy Nr4 Gazeta Goleniowska