Sześć polskich grzechów powodziowych
- Utworzono: czwartek, 27, maj 2010 22:57
- Odsłony: 3245
- czytamy na stronie internetowej SuperMózg.pl. Przecież to nie przypadek, że od poprzedniej "powodzi stulecia" upłynął nie wiek, a zaledwie 13 lat.
Po raz kolejny okazuje się dobitnie, że nasza strategia zapobiegania i walki z powodziami po prostu nie działa. A to oznacza, że trzeba ją znacząco poprawić. Zamiast całą energię wkładać w planowanie nowych wielkich zbiorników retencyjnych, które nota bene dziwnym trafem nie mogą wciąż powstać, lepiej pójdźmy wreszcie po rozum do głowy i wsłuchajmy się w przyrodę. Najpierw zastanówmy się nad tym co robimy źle. To pozwoli nam wyciągnąć mądre wnioski na przyszłość.
Oto sześć "głównych polskich grzechów powodziowych":
1. W dalszym ciągu w wielu miejscach naszego kraju władze samorządowe pozwalają na zabudowywanie naturalnych terenów zalewowych (tzn. takich, na które rzeka od zawsze wylewa po śnieżnej zimie czy większych opadach). To nie tylko zabieranie rzece jej naturalnych terenów, ale to właśnie najbardziej potęguje straty powodziowe.
Na domiar złego zabudowania i ogrodzenia na terenach zalewowych hamują przepływ wody, działając jak tamy, co lokalnie dodatkowo podnosi falę powodziową.
2. W zbiornikach przeciwpowodziowych może się zmieścić tylko niewielka część spływających po wiosennych roztopach, czy większych deszczach wód. Tej zimy w śniegu, który spadł w całej Polsce, zgromadzone było 30 mld metrów sześciennych wody, a pojemność naszych zbiorników przeciwpowodziowych to zaledwie 1 mld metrów sześciennych. Tymczasem przyjął się nie tylko u nas pogląd, że skutecznym sposobem na zapobieganie powodziom jest właśnie budowa dużych zbiorników retencyjnych i wałów wzdłuż rzek.
Te metody jednak zawodzą. A czasem nawet zamiast zmniejszać ryzyko powodziowe, zwiększa je. Tak jest w przypadku źle wytyczonych wałów przeciwpowodziowych, które zwykle odcinają rzekę od jej naturalnych terenów zalewowych i przyspieszają spływ wody (nie ma się ona gdzie rozlać tak, jak kiedyś).
Podobny skutek ma "prostowanie" rzek, co także jeszcze u nas się zdarza. Wyprostowaną, czyli skanalizowaną rzeką, pozbawioną meandrów i terenów zalewowych, woda spływa szybciej, jak rynną. To dlatego w Niemczech za grube miliardy euro robi się coś, co nazywa się renaturyzacją Renu.
Niemcy najpierw rzeki uregulowali, a po latach poszli jednak po rozum do głowy i chcą ten proces odwrócić. Bądźmy mądrzejsi o błędy sąsiadów.
3. W Polsce i wielu innych krajach coraz więcej ziemi pokrywa się betonem i asfaltem. Powszechne jest u nas wykładanie kostką nie tylko podjazdów, ale wręcz całych podwórek. Woda w tych miejscach nie ma gdzie wsiąkać i spływa do studzienek kanalizacyjnych, strumieni i rzek. To przyspiesza odpływ wód po opadach i w pewnej mierze zwiększa ryzyko powodzi.
4. Lasy zajmują tylko 29 proc. powierzchni Polski. W Europie to średnio 32 proc., a wyższy wskaźnik lesistości niż my mają nawet Niemcy, dużo ludniejsze i bardziej zurbanizowane od naszego kraju. Tymczasem las jest naturalnym magazynem wody. Ściółka chłonie ją jak gąbka, dlatego metr kwadratowy gleby leśnej magazynuje 17 razy więcej wody niż 1 mkw. gleby pastwiskowej.
Szczególnie ważna jest ochrona lasów i zalesianie w górach, bo tam jest najwięcej opadów i woda z nich najszybciej spływa do rzek. Niestety, w polskich górach wciąż w wielu miejscach prowadzi się normalną gospodarkę leśną, która ogranicza zdolności lasu do magazynowania wody (np. po tak zwanym zrębie zupełnym woda zmagazynowana w glebie leśnej dużo szybciej odparowuje).
Osuwanie się wielkich połaci gleby, co teraz obserwujemy w polskich górach, to właśnie efekt złej gospodarki leśnej.
5. Świetnym magazynem wody, ograniczającym jej spływ po opadach do rzek są torfowiska, bagna, tereny podmokłe. Ich ochronę upowszechniła u nas sieć obszarów chronionych NATURA 2000, która objęła w Polsce w dużej mierze właśnie doliny rzek i mokradła. Jednak wciąż są w naszym kraju tereny podmokłe i torfowiska, które nie podlegają żadnej ochronie i niejednokrotnie są niszczone. Np. przez gospodarczą eksploatację torfu.
6. Ciągle zbyt wolno rozwija się u nas tzw. mała retencja, czyli budowanie maleńkich zbiorników wodnych, jazów i lokalnych spiętrzeń. Wiążą się z tym bez porównania mniejsze koszty i szkody dla środowiska niż w przypadku wielkich tam. Jeśli rozwijalibyśmy tę metodę na masową skalę, efekty w postaci zmniejszania fali powodziowej byłyby podobne, jak w przypadku dużych zbiorników, których jest u nas mniej niż w Europie Zachodniej. Dzięki małej retencji mielibyśmy też łagodniejsze susze.
Co robić, by takie powodzie się nie powtarzały?
Z powyższej listy jasno wynika, co trzeba robić, żeby zmniejszać ryzyko i łagodzić skutki powodzi w Polsce:
- Po pierwsze, przydałby się ustawowo wprowadzony, rygorystyczny zakaz budowania na terenach zalewowych.
- Po drugie, powinniśmy całkowicie zrezygnować z prostowania rzek, a wały przeciwpowodziowe budować tylko w szczególnych przypadkach i odpowiednich miejscach.
- Po trzecie, przydałaby się kampania edukacyjna, uświadamiająca Polakom, że betonując całe podwórka, zwiększają ryzyko powodziowe.
- Po czwarte, należałoby zwiększyć tempo zalesiania w Polsce. Mamy kilka milionów hektarów zbyt słabych dla rolnictwa, niezagospodarowanych gruntów, na których śmiało można by zasadzić las.
- Po piąte, drzewostany górskie w całości powinny być zaklasyfikowane do tzw. lasów ochronnych (o funkcji wodochronnej), w których nie prowadzi się regularnego, gospodarczego wyrębu.
- Po szóste, powinniśmy objąć ochroną tereny podmokłe tam, gdzie tylko się da.
- Po siódme, państwo i samorządy powinny wdrożyć na masowa skalę programy małej retencji. To nie jest bardzo kosztowny i trudny projekt, na dodatek jego wdrożenie dałoby wiele innych korzyści.
Obawiamy się jednak, że ten rząd i kolejny skupią się na doraźnym usuwaniu skutków powodzi i nadal nie będą podejmować działań skuteczniejszych w dalszej perspektywie. Niestety strategie długofalowe nie sprzedają się dobrze w kampaniach wyborczych. I bynajmniej nie jest to uwaga do aktualnie rządzących, ale do nas wszystkich - do wybierających. Bo rządy mamy takie na jakie sami zasługujemy.
Dlatego pójdźmy po rozum do głowy, wsłuchajmy się w przyrodę i wymuśmy na politykach wdrożenie długofalowej anty-powodziowej strategii dla Polski.
Źródło: Jacek Krzemiński , SuperMózg, www.supermozg.gazeta.pl, fot. sxc.hu
Dla uzupełnienia:
Ad 1) Zabudowa i odcinanie terenów zalewowych, to jeden z kardynalnych błędów dotychczasowej polityki gospodarowania wodami. Przyczyn jest wiele, ale kilka bardzo istotnych i niestety mających ekonomiczne podłoże. Otóż pewna grupa ludzi ma z racji realizacji starej „pruskiej” szkoły do dyspozycji rzeki…pieniędzy. Tylko RZGW Kraków w latach 2004-2009 przerobiła 220 mln złotych na psucie naszych rzek. Jak wykazuje raport NIK, w tym samym czasie kwota szkód powodziowych wzrosła z 180 mln do 519mln! Do tego dochodzi kolejna kwestia znów związana z kasą. Tereny zalewowe, głównie użytki zielone, lasy łęgowe, starorzecza i tereny podmokłe przez wieki służyły społeczeństwu jako pastwiska i były wartościowane dość nisko, przez co stały się niezwykle łakomym kąskiem dla inwestorów budowlanych, deweloperów itp. Do tego o zagospodarowaniu tych terenów decydują na wskutek błędów w delegowaniu kompetencji w tej kwestii, urzędnicy szczebla lokalnego, często nie kompetentni, podpierający się opiniami byle kogo, gdyż dziś każdy może zrobić raport oddziaływania na środowisko, a wielu przypadkach, nawet tego raportu nie potrzeba. To kolejny grzech przeciwpowodziowy. Raporty oddziaływania powinny powstawać tylko w licencjonowanych jednostkach, ze wskazaniem na placówki naukowe z odpowiednim zapleczem kadrowym. Przy okazji Nauka mogłaby na siebie zarabiać! Trzecia kwestia to studium przeciw powodziowe, które już dawno powinno być, ale z braku personalnie wyznaczonych osób odpowiedzialnych, sprawa się wlecze. Równolegle Ida plany zagospodarowania przestrzennego. Znów, z racji braku wyznaczenia odpowiedzialnych personalnie osób ciągnie się ten temat, gdyż samorządom jest wygodnie takich planów nie mieć!
Ad 2) Znakomita większość zbiorników w założeniu „przeciw powodziowych”, została przekształcona na zbiorniki energetyczne. Efekt, to redukcja potencjału przeciw powodziowego, tym większa, że użytkownicy w instrukcjach gospodarowania wodą nie maja zapisu o nadrzędności zadań przeciw powodziowych!!!! Realny potencjał redukcji fali jest znacznie mniejszy, niż potencjalne 10%. Przykład Włocławka, który w żaden sposób nie redukuje fali, a tylko ja przepuszcza. Z danych o przepływach dziwnym trafem znikły dane z przechodzenia fali, mimo, ze doniesienia medialne mówią o rzekomej redukcji!!!!
Ad 3) Spływ powierzchniowy powierzchni szczelnych sięga 90%, przy jednoczesnej redukcji spływu podziemnego powyżej 50%!
Ad 4) Nie tylko powierzchnia, ale także charakter/struktura lasu ma znaczenie w retencji tych obszarów. Dziki, wielopiętrowy las to retencja w pobliżu 100% średnich opadów, gdy sztuczna uprawa leśna to już tylko 60% retencyjności.
Ad 5) Mamy dobre zapisy ministra rolnictwa i rozwoju wsi na temat ochrony siedlisk, w tym podmokłych, jako wyznacznik warunków otrzymania dopłat obszarowych, jednak wolno wchodzą w życie. Dziś rolnicy na gwałt wycinają wszelkie zadrzewienia, z powodu cienia na dopłacanych z unii łąkach!!! Dopłaty za ekologiczne łąki zamiast generować podniesienie świadomości ekologicznej rolników wygenerowały cała rzesze cwaniaków z rolnictwem nie mających nic wspólnego, ale skutecznie wykorzystujących swe koneksje przy wyszukiwaniu sposobów na szybką i łatwą kasę…Ta drogą wiele obszarów podmokłych weszło w ręce osób, którym na zachowaniu naturalnej retencji w ogóle nie zależy. Ogromny w tym udział Agencji Nieruchomości Rolnych, która dziś sprzedaje działki do granicy średniego przepływu cieku, bez uwzględnienia terasy zalewowej, czy choćby pasa technicznego dla ZMIUW!
Ad 6) Mała retencja to problem bardzo skomplikowany. Zabudowa małych cieków musi być realizowana z uwzględnieniem aspektu ekologicznego, bowiem w wielu regionach doskonałe tarliska zamieniono w ciąg bajor- wylęgarni komarów. Przy realizacji takich przedsięwzięć konieczne są konsultacje z fachowcami od ekosystemów rzecznych. Skuteczność sztucznej retencji jest bardzo mała. Oddziaływanie sztucznych zbiorników ogranicza się do bezpośredniego sąsiedztwa. Dużo skuteczniejsza jest zmiana sposobu gospodarowania wodami w zlewniach, choćby przez nowatorskie technologie w rolnictwie- rolnictwo to użytkownik 60% zasobów wód!!! Uprawa „zerowa” gdzie stosuje się nasadzenia na glebę przykrytą wcześniej posianą zielonką pozwala oszczędzać 20% wody!!! Trzeba tylko o tym plantatorom powiedzieć i promować takie podejście!!! Kolejna sprawa to ochrona obszarów podmokłych, oczek śródpolnych itp. Przede wszystkim zaś trzeba odtwarzać retencję naturalną. Jest nie do zastąpienia. Upchnięcie zlewni w kilku zbiornikach, to tak jakby Śniardwy chcieć zmieścić w misce do prania!!!
Artur Furdyna